Trzeba zawsze zachowywać we wszystkim równowagę
Okrągłe 100 lat skończyła 14 stycznia 2014 roku pani Julia Kowalewska z Lęborka (woj. pomorskie). Szanowna solenizantka postanowiła założyć w tym wieku konto w Kasie Stefczyka.
13:01 05.03.2014 r.
Papież Jan Paweł II w „Liście do ludzi w podeszłym wieku” napisał: „Cechą cywilizacji prawdziwie ludzkiej jest szacunek i miłość do ludzi starszych, dzięki którym mogą oni czuć się żywą częścią społeczeństwa”. Pani Julia Kowalewska na taki szacunek zasługuje, i to nie tylko z racji wieku, ale również dlatego, że przyszło jej żyć w bardzo trudnych czasach. Urodziła się w okolicach Wilna. Okres dzieciństwa wspomina bardzo mile, choć okres międzywojenny na wileńszczyźnie do spokojnych nie należał. Rodzina pani Julii miała folwark, około 300 ha ziemi. Pani Julia z dużą nostalgią wspomina jarmark odpustowy tzw. Kaziuki.
– Co to był za festyn – wspomina stulatka. – Zaczynał się 4 marca i trwał prawie tydzień, a ile tam było atrakcji. Pamiętam też opowieść z moich czasów o Ostrej Bramie. Znajduje się tam kaplica Ostrobramska z obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej, i trzeba mieć wobec niej szacunek. Jeden z niemieckich żołnierzy śmiał się z tego – i piorun go trafił, bo czapki nie zdjął przez bramą, a tam trzeba już pół kilometra wcześniej czapkę zdjąć.
W listopadzie 1939 r., już po wybuchu II wojny światowej pani Julia wyszła za mąż, za rówieśnika. Ślub wzięli w katolickim kościele w Wilnie, ale mąż był wyznania prawosławnego.
Lata wojny to czas wielu tragedii. Podczas nalotu zginęła m.in. matka i brat pani Julii. Łapanki, egzekucje, bombardowania, terror ze strony okupanta – w takich latach przyszło żyć.
– Mieszkaliśmy blisko lotniska i w jednym nalotów moja mama zginęła i brat mój – wspomina z wyczuwalnym „kresowskim” akcentem pani Julia. – Jak Niemcy odeszli, to „ruskie” przyszły, i było równie niebezpiecznie, bo młode kobiety łapano i gwałcono. Ukrywać się musiałyśmy z siostrami.
W 1946 r. pani Julia z mężem wyjechała przymusowo do Polski. W Wilnie została jej najmłodsza siostra Salcia, którą zatrzymano w 1948 r., postawiono fałszywe zarzuty i wywieziono na Sybir. Po dwóch listach, jakie przesłała do jednej z sióstr, kontakt z nią się urwał. Polacy, którzy zostali po wschodniej granicy Polski, byli wyłapywani i wywożeni. Po wielu z nich, tak jak po siostrze pani Julii, ślad wszelki zaginął.
Po przyjeździe do Polski państwo Kowalewscy zamieszkali w Bartoszycach (woj. warmińsko-mazurskie). Do Lęborka przeprowadzili się w 1964 r., bo na Pomorzu osiedliła się też ich najbliższa rodzina. Życie nie było łatwe, za każdym razem trzeba było zaczynać od początku. Mąż pracował w gazowni, pani Julia m.in. w spółdzielni mieszkaniowej. Mąż zmarł w 1999 r. w wieku 85 lat.
– Żeby przeżyć tyle lat, trzeba zawsze zachowywać we wszystkim równowagę – mówi pani Julia. – Trzeba zawsze rzetelnie i sumiennie pracować, według zasady „módl się i pracuj”. Kto ma czyste sumienie, ten lata przeżyje w spokoju.
Nawet teraz, mimo że wiek już leciwy, pani Julia lubi zaśpiewać, a stare ludowe przyśpiewki zna na pamięć. Nie odmówi też dobrego trunku dla kurażu. Opiekuje się nią jej najstarsza córka, Irena Jasińska.